Z Mirosławem Wlekłym „off record”


W Sopocie, w Villi Flaming, spotykam się z Mirosławem Wlekłym ­­– autorem książki „Tu byłem. Tony Halik”. Rozmowa dotyczy oczywiście Elżbiety Dzikowskiej – wieloletniej partnerki Toniego Halika, której piszę biografię.

Mój rozmówca opowiada chętnie, ale nie chce, żeby treść naszej rozmowy znalazła się w książce. Napiszę tu więc o niej tylko trochę i półgębkiem, i… tylko rzeczy najbardziej niewinne. Resztę zachowam dla siebie, jako cenny materiał, mogący służyć do rozszyfrowania mechanizmu, rządzącego życiem tej pary podróżników. Jednak fakt, że tak ma być, sam w sobie jest dość znamienny.

– Pisanie biografii jest przedsięwzięciem bardzo trudnym – mówi Mirosław Wlekły. – Pisanie biografii osoby żyjącej jest czymś wręcz karkołomnym. A pisanie biografii ED to rzecz jeszcze trudniejsza. Nie chcę pana zniechęcać, ale..

– Wiem, wiem, to samo mówiła mi Magda Grzebałkowska…

I kontynuuje:

– To, co robili Halik i Dzikowska to – wbrew pozorom – nie było dziennikarstwo. To bardziej turystyka i opisywanie swoich podróży. Halik, owszem, był dziennikarzem, jak pracował dla NBC, dla Amerykanów, ale tak do końca wcale mu to nie odpowiadało i w sumie dość tym się męczył. Tak naprawdę, zawsze najbardziej ciągnęło go do „jego Indian”. Między innymi dlatego powrót do Polski tak mu odpowiadał. Ryszard Badowski mówił: „On pieprzył, a ona słodziła”. Stąd… ≪Pieprz i wanilia≫”.

– Ale te programy były swego czasu oknem na

„Empanadas” – latynoski specjał na wynos



Z okazji imienin (9. sierpnia, Romana), do redakcji – żeby uraczyć Przyjaciół – zabrałem półmisek wypełniony „empanadas”. Poczęstunek ten wzbudziło niemałą sensację. „Empanadas” bardzo smakowały. Było widać, że powinienem był przynieść ich znacznie więcej (co wkrótce zamierzam nadrobić). Jeszcze raz mogłem się przekonać, jak wysoko oceniona może być kuchnia południowoamerykańska, szczególnie peruwiańska, gdy podawana jest w wersji z górnej półki. A wykonanie „empadanas” przez moją Żonę, Luz Irigoyen de Warszewski, zawsze to gwarantuje.

„Empanadas” to danie bardzo proste i w Ameryce Południowej powszechnie dostępne. To danie na wynos – w różnych wariantach sprzedawane na ulicach. (W Boliwii, gdzie w 1983 roku jadłem je po raz pierwszy, nazywane są „saltenas”.) To wymarzone spożywane w locie śniadanie, lub zastępstwo lunchu. Coś, na szybkie i tanie zaspokojenie głodu. Także dla turystów. Bo ”empanadas” dla przybyszów z zagranicy są bowiem bardzo bezpieczne, wszak podaje się je po wyciągnięciu z pieca – tak jak pizzę. Są więc sterylne – przynajmniej przez jakiś czas. Gdy wystygną, można je ponownie odgrzać (co stanowi jeszcze jedną ich zalet).

Czym są „empanadas”?
To, mówiąc najkrócej, rodzaj naszych pierogów, tylko że nie gotowanych, lecz pieczonych. W związku z tym, że wypełniający je farsz można kształtować praktycznie dowolnie, dla każdego potencjalnego kucharza (kucharki), „empanadas” pozostawiają

W drodze do biografii, w drodze do Vilcabamby. Zapis audycji Iwony Borawskiej z dnia 21. lipca w Radiu Gdańsk.


Iwona Borawska: - Moim i Państwa gościem jest dzisiaj Roman Warszewski.
Roman Warszewski: - Witam serdecznie.
IB: – Pisarz, podróżnik, odkrywca. Spotykaliśmy się już nie raz, z powodu wydawania różnych książek, a to historycznych, a do podróżniczych, a to albumów. Ameryka Łacińska, Peru, Vilcabamba. To bardzo przybliża mojego gościa do postaci, o której dzisiaj będziemy mówili. Bo ja proszę Państwa dostałam takiego sms - a, mniej więcej brzmiał on tak – „piszę biografię Elżbiety Dzikowskiej, właśnie wróciłem z nią z podróży do Vilcabamby.”



RW: - Tak, przed około tygodniem.
IB: - A Elżbieta Dzikowska i Tony Halik to byli pierwsi Polacy, którzy dotarli do Vilcabamy, tak? W 1976 roku?
RW: - Tak, tzn. to było podawane kiedyś w ten sposób, że oni odkryli, ale to nie do końca było zgodne z prawdą. Odkrywcą Vilcabamby był Gene Savoy, który pierwszy tam dotarł w 1964 roku. Natomiast Dzikowska i Halik byli w Vilcabambie dopiero w 1976 roku. No i ten problem w naszych rozmowach z Elżbietą Dzikowską pojawił się dosyć szybko, ponieważ, chciałem się dowiedzieć, jak to było, że ona stwierdziła, że odkryli tę Vilcabambę. To wynikało w dużej mierze z jej nieświadomości, bo profesor, z którym oni wtedy podróżowali przekonywał ich, że w Vilcabambie jeszcze nikogo nie było. A był to taki czas w Peru, rządy lewicowego Generała Velasco Alvarado, że Peruwiańczycy, jakby programowo odkrywali po raz drugi to, to co już inni kiedyś odkryli.
IB: - Bardzo ciekawa historia. Na

Magda Grzebałkowska: „Po co ci to, Roman?”


U Dekera, w Sopocie, spotykam się z Magdą Grzebałkowską. Znamy się od lat. W czasach, gdy byłem zastępcą redaktora naczelnego „Głosu Wybrzeża”, Magda był początkującą reporterką. A teraz? Minęło dwadzieścia lat, Magda została świetną pisarką, autorką takich bestsellerów, jak „Beksińscy. Portret podwójny”, czy „Rok 1945”. To super-pióro. A ile jeszcze przed nią! Aktualnie pracuje nad biografią Krzysztofa Komedy. Do końca września ma ją oddać w „Znaku” I właśnie o biografiach chcę z nią porozmawiać.

Jaka jest różnica między pisaniem biografii osoby nieżyjącej i żyjącej? Ja pracuję bowiem nad biografią Elżbiety Dzikowskiej i problem ten nurtuje mnie od wielu miesięcy. A jak widzi to Magda, doświadczona biografka? Jak podejść do takiego tematu?
– Pisanie biografii osoby żyjącej jest dużo trudniejsze – mówi i spogląda na mnie ze współczuciem. – W co ty się ładujesz? Po co ci to, Roman?
– Jest przecież tyle fajnych martwych ludzi, nie lepiej pisać o kimś takim? – kontynuuje po chwili. – Ja nigdy, bym się nie podjęła pisania o kimś, kto żyje. Wiesz, co cię czeka na etapie autoryzacji?
Mówi, że w środowisku dziennikarskim, w Warszawie, ludzie Elżbiety Dzikowskiej raczej się boją. Że ma ona opinię osoby bardzo nieprzejednanej – będzie tak jak ona chce, albo nic nie będzie. Mirosław Wlekły, autor biografii życiowego partnera Dzikowskiej, Tony’ego Halika, też bardzo się jej obawiał i pracując nad książką musiał zawrzeć niejeden

Z Elżbietą Dzikowską w Żerocinie


Żerocin to niewielka wioska na Podlasiu, około dwunastu kilometrów od Międzyrzeca Podlaskiego. To wioska podszyta patriotycznymi tradycjami, bo kiedyś znajdował się w niej kopiec upamiętniający pobyt Józefa Piłsudskiego i I Brygady Strzelców w dniach 15 i 16 sierpnia 1915 roku, ale po 1945 roku został on zlikwidowany. Po tym jak z Elżbietą Dzikowską odwiedziłem wszystkie najważniejsze związane z jej dzieciństwem miejsca w Międzyrzecu, jedziemy właśnie tam. Droga wiedzie przez las. To kraina dziecięcych wakacji Elżbiety, kraina niezapomnianych wspomnień. To właśnie tu – zanim w czasie wojny, uciekając przed Niemcami, do Żerocina przeprowadziła się z Międzyrzeca – jako mała dziewczynka, przyjeżdżała latem, do swojej cioci Kazi, siostry ojca.



To tu odbywała swoje pierwsze wyprawy.

Dokąd?

W górę.

Im wyżej, tym lepiej.

(Potem, w życiu, ten nawyk jej pozostał.)

Najpierw jednak celem były czubki drzew.

Głównie brzóz i wiśni

– Najpiękniej było najbliżej czubka – wspomina. – Obejmowałam pień rękoma, chwiejąc się w rytmie podmuchów wiatru. To było wspaniałe uczucie…

– Tu też – mówi dalej – ukształtowała się moja druga młodzieńcza pasja: zbieranie grzybów. Do dziś umiem je znakomicie rozpoznawać. Ale zbieram je teraz znacznie rzadziej, za co winny jest mój nadwerężony kręgosłup. Dziś wolę grzyby kupować w Falenicy, ale nadal uwielbiam je przyrządzać, jeść i, oczywiście, podawać gościom…

Żerocińskie

Posłuchaj w Radiu Gdańsk


W najbliższy piątek, 21. lipca 2017 r., w Radiu Gdańsk o godzinie 21.30, w audycji Iwony Borawskiej „Wspólne czytanie”, będę opowiadał o mojej niedawnej podróży z Elżbietą Dzikowską do Vilcabamby i o tym jak powstaje biografia tej znanej podróżniczki.
Serdecznie zapraszam!

Z Elżbietą Dzikowską jadę do Międzyrzeca – miasta, w którym się urodziła


Z Warszawy wyjeżdżamy trasą na Terespol. Najpierw zatrzymujemy się w Zbuczynie, pod Siedlcami, gdzie obecnie mieszka ks. prof. Wiesław Niewęgłowski – były duszpasterz środowisk twórczych, od lat zaprzyjaźniony z Elżbietą. To nie tylko wizyta kurtuazyjna. Ksiądz Niewęgłowski ma pomóc nam w odnalezieniu dokumentów z XIX wieku, dotyczących wywodzącej się z rodziny Krasuskich prababki Elżbiety, która właśnie w Zbuczynie, przed laty, brała ślub. Jest to o tyle istotne, że po dotarciu do źródeł może okazać się, że rodzina Elżbiety i rodzina Tony’ego Halika, wieloletniego partnera życiowego Elżbiety, były z sobą skoligacone, ponieważ jedna z prababek Tony’ego z domu też była Krasuska.


Niedługo potem dojeżdżamy do liczącego obecnie 18 tys. mieszkańców Międzyrzeca. Elżbieta z trudem rozpoznaje miasto. Mało ludzi na ulicach. Nic dziwnego – jest sobota, poza tym w ostatnich latach Międzyrzec masowo wysyła mieszkańców do pracy na Zachodzie – do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Irlandii. Na jednym z placów odnajdujemy metalowy pomnik „Miasto to ludzie”, gdzie wymienione są nazwiska wybitnych osób, związanych z Międzyrzecem. Na pierwszym miejscu – Elżbieta Dzikowska. Ona sama skromnie mówi, że to dlatego, że jej nazwisko zaczyna się na literę „D”. Ja jednak jestem innego zdania. To nie zasługa alfabetu, lecz sprawa jej dokonań.



najnowsze < > najstarsze
Roman Warszewski
Dziennikarz i pisarz, autor wielu książek, w tym kilku bestsellerów. Laureat prestiżowych nagród. Wielokrotnie przebywał w Ameryce Południowej i Środkowej. Spotykał się i przeprowadzał wywiady z noblistami, terrorystami, dyktatorami, prezydentami i szamanami. Obecnie pełni funkcję redaktora naczelnego miesięcznika „Żyj długo”.

Ostatni album

„Zielone Pompeje.Drogą Inków do Machu Picchu i Espiritu Pampa”

(Razem z Arkadiuszem Paulem)
Seria Siedem Nowych Cudów Świata, Fitoherb 2013

„Zielone Pompeje”, czyli zapasowe Królestwo Inków