Magda Grzebałkowska: „Po co ci to, Roman?”
Jaka jest różnica między pisaniem biografii osoby nieżyjącej i żyjącej? Ja pracuję bowiem nad biografią Elżbiety Dzikowskiej i problem ten nurtuje mnie od wielu miesięcy. A jak widzi to Magda, doświadczona biografka? Jak podejść do takiego tematu?
– Pisanie biografii osoby żyjącej jest dużo trudniejsze – mówi i spogląda na mnie ze współczuciem. – W co ty się ładujesz? Po co ci to, Roman?
– Jest przecież tyle fajnych martwych ludzi, nie lepiej pisać o kimś takim? – kontynuuje po chwili. – Ja nigdy, bym się nie podjęła pisania o kimś, kto żyje. Wiesz, co cię czeka na etapie autoryzacji?
Mówi, że w środowisku dziennikarskim, w Warszawie, ludzie Elżbiety Dzikowskiej raczej się boją. Że ma ona opinię osoby bardzo nieprzejednanej – będzie tak jak ona chce, albo nic nie będzie. Mirosław Wlekły, autor biografii życiowego partnera Dzikowskiej, Tony’ego Halika, też bardzo się jej obawiał i pracując nad książką musiał zawrzeć niejeden kompromis. To trudna osoba do współpracy. A jak nie współpracować z bohaterką książki, skoro… ona żyje?
– Ale temat jest ciekawy, szeroki, wielowątkowy, na dodatek ze styku dwóch epok… – staram się uzasadnić swój wybór.
– Na pewno, ale ja bym się nie podjęła pisania o kimś takim za jego życia. Nie wiem, czy potrafiłabym pójść na wszystkie nieuchronne kompromisy, które taka sytuacja wymusza i wymusi.
Opowiadam o Elżbiety Dzikowskiej i mojej niedawnej podróży do Vilcabamby. Że mimo 80 lat Elżbiety doprowadziłem do jej powrotu – po czterdziestu jeden latach – do miejsca, do którego ona i Halik dotarli w 1976 roku – czyli 12 lat po odkrywcy tego miejsca Gene Savoyu…, co nie przeszkodziło im przez lata twierdzić, że to właśnie oni odkryli Vilcabambę.
– I takich trupów w szafie znajdziesz pewnie jeszcze wiele – mówi Magda. – Wiesz, na co się porywasz?
Wiem – a może nie wiem. Ale właśnie takie wyzwania mnie interesują. Bo to ma być fajna książka. Prawdziwa, wszechstronna, pełna różnorakiego reporterskiego mięcha, ale jednocześnie nie czyniąca nikomu krzywdy. Myślę, że to możliwe, albo – że to nie jest niemożliwe.
Mówię, że Dzikowska namawia mnie na jeszcze jedną podróż z nią – do Papuasów, na Nową Gwineę.
– To mogłaby być niezła puenta książki – mówię.
– O tak – potwierdza Magda – zwłaszcza gdyby ona tam… (resztę przemilczę)
– Okropni jesteśmy, prawda? – mówię po chwili, gdy zdejmuje mnie lekkie przerażenie.
– Okropni? Wcale nie – Magda protestuje. – Okropni bylibyśmy tylko wtedy, jakbyśmy to zaplanowali...
Potem opowiada mi, jak – pisząc o Komedzie – przez dwa lata próbowała dotrzeć do Romana Polańskiego i że w sumie skończyło się na tym, że przesłała mu 21 pytań, a następnie porozmawiała z nim telefonicznie. Dużo lepiej, oczywiście, byłoby spotkać się z nim osobiście, ale nie jest w stanie do tego doprowadzić. A przecież nic na siłę.
Los biografki, biografa.
Elżbieta Dzikowska