Z Elżbietą Dzikowską w Peru i w Vilcabambie. Jak było?
Pisał już Piotr Małachowski, a potem Dorota Abramowicz. Jak Elżbiecie Dzikowoskiej i mnie było w Vilcabambie, ale nie tylko. Pora więc, bym i ja cos napisał. Przede wszystkim to, w jakim stopniu udało nam się zrealizować założony plan. Bo przecież po to, jeszcze przed wyjazdem, ujawniłem jego zarys.
Generalnie plan udało nam się wykonać. Przynajmniej jego najważniejsze, kardynalne punkty. A więc – co najważniejsze – byliśmy w Vilcabambie. Elżbieta Dzikowska – z niemałym wzruszeniem – powróciła tam po 41 latach. Wjechaliśmy też na przełęcz Anticona – 4813 m n.p.m., do Ticlio, pod pomnik Ernesta Malinowskiego, którego to monumentu Elżbieta Dzikowska była inicjatorką i spiritus movens. Byliśmy również na inkaskim Święcie Słońca w Cuzco, w fortecy Sacsayhuaman – na słynnym Inti Raymi (na zdjęciach). Natomiast to, co miało znaleźć się pomiędzy tymi kluczowymi punktami – jak to w Peru – uległo pewnym modyfikacjom.
Nie udało nam się odwiedzić najsłynniejszego peruwiańskiego malarza współczesnego o polskich korzeniach – Ferdynanda Szyszłłę (ale w zamian, ostatniego dnia pobytu, pojechaliśmy pod nowoczesną rzeźbę, a właściwie formę przestrzenną jego autorstwa – Intihuatana, w Miraflores, nieopodal Mostu Samobójców; na zdjęciu). Po powrocie z Vilcabamby, inaczej niż planowaliśmy, nie pojechaliśmy do Choquequirao, co wymagałoby długotrwałej jazdy konno, a także sporej dawki pieszej wspinaczki. Elżbieta Dzikowska – choć bardzo jej